czwartek, 23 października 2014

Can you Filii it?

Miły zawsze ma jakiegoś farta.
Ledwo nowy rok szkolny zaczął się na dobre a on już ma dwutygodniową przerwę..
Myliłby się jednak ten, kto założyłby, że czas ten wypełnia mu zabawa i błogie leniuchowanie...
Miły cały tydzień ma napakowany ćwiczeniami.
Rehabilitacja, integracja sensoryczna, terapia ręki, znów rehabilitacja...
Tak mniej więcej wygląda dzień Miłosza na turnusie rehabilitacyjnym w ośrodku Filii..
Poszczególne dni tygodnia różnią się od siebie tylko kolejnością zajęć, ich liczbą i godzinami w których się one zaczynają i kończą oraz okienkami przerw pomiędzy nimi...
W ciągu dnia jest ich niewiele (przerw), zazwyczaj wystarczająco by zdążyć zjeść obiad i dalej z powrotem do ćwiczeń..
Ćwiczenia są dobrze dopasowane i rozplanowane pod względem możliwości naszego dzieciaka.
Gdy są po kolei jest ich mniej co jest zrozumiałe, gdyż dziecko nie ma czasu na odpoczynek pomiędzy nimi.
Jednak i tak nasz pracuś woli gdy są one, jak on to zwie, "w ciągu" gdyż, jak mówi "nie lubię wracać na salę".. ;-)
Pracuje wytrwale i nie narzeka zbytnio.
Sam sobie nie daje taryfy ulgowej, a nawet gdyby marudził to terapeuci z ośrodka nie dają się zwodzić małym pacjentom, gdyż znają wszystkie ich sposoby i zabiegi mające na celu odejście od nie do końca lekkich, łatwych i przyjemnych ćwiczeń rehabilitacyjnych...
Jak mówią Amerykanie: "No pain, no gain", czyli bez bólu (w tym względzie wysiłku) nie ma postępu...
Dlatego Miły, pomimo tego, iż wie że nie będzie tutaj łatwo i nikt nie będzie się  nad nim rozczulał zbytnio przy ćwiczeniach, lubi tutaj przyjeżdżać i ćwiczyć...Pod tym względem podziwiamy jego wytrwałość i upór w dążeniu do celu. Pani rehabilitantka także bardzo go chwali, że się nie poddaje i jest twardzielem;-)
Po zajęciach, był czas na relaks, wykorzystywaliśmy go na spacery, korzystaliśmy także z całorocznego toru saneczkowego, byliśmy na Dębowcu i wyjechaliśmy na Szyndzielnię.
Turnus ten był dla Miłoszka drugim (poza obozem narciarskim) rozstaniem z mamą, co początkowo Miły bardzo przeżywał, zwłaszcza wieczorem dopadał go smutek i płakał "z braku mamy" jak to określał. Trzeciego wieczoru, Miły mówi: "tata, jest wieczór, a ja nie mam traumy" :-)  i od tej pory dzielnie znosił rozstanie:-) Gdy przyjechaliśmy na weekend do domu, obawialiśmy się, że znów będzie płakał  gdy trzeba będzie wyjeżdżać. Jednak Miły chciał się założyć ze mną, że go trauma nie dopadnie i ponieważ nienawidzi przegrywać, dopiął swego i wygrał, tym samym pokonując traumę;-)

autor: tata