Codzień ogarniając poranek, myślę jakie zadania czekają mnie tego dnia. Planuje co muszę zrobić i o której żeby zdążyć przed przyjazdem Miłosza ze szkoły.
I tak: prace polowe typu ogródek, są możliwe do zrobienia z dwulatką. Zakupy także, choć trwa to dłużej i kosztuje nieco więcej stresu. Załatwienia typu poczta, urząd, jak wyżej. W obu tych sprawach należy jednak wyrobić się przed południem, z dwóch powodów. Po pierwsze żeby zdążyć przygotować obiad, a po drugie, żeby wspomniana dwulatka nie zasnęła w aucie, bo wtedy czeka mnie dźwiganie bezwładnej, śpiącej 14 kilowej dziewczynki i niewiele lżejszych zakupów :-( Czyli bez szans.. Sprzątanie czy gotowanie na obecny czas nie jest realne w towarzystwie ruchliwej istoty, która najchętniej cały dzień spędziłaby na podwórku i w dodatku nie swoim , tylko swej przyjaciółki :-) Należy się więc z tym wyrobić kiedy człowieczek ucina sobie południowa drzemkę. Niestety zahacza ona o przyjazd Miłosza, i tu znów zaczynają się kolejne przeprawy.. Z Miłoszem trzeba trochę pochodzić gdy wróci, żeby się rozruszal po lekcjach spędzonych w większości na siedząco. Nie oddalając się zbytnio od dwulatki, która może się niespodziewanie obudzić oraz obiadu, który został wstawiony, a który powiniem zostać zjedzony przed ćwiczeniami w domu z rehabilitantką, bądź wyjazdem do logopedy ( w zależności od dnia). Po rozruszaniu zastanych kości dzieciaka i pomocy w skorzystaniu z toalety etc. Można już z mniejszym poczuciem winy, (ale jednak) wsadzić Go do fotelika, i czym prędzej dokończyć obiad, ( w międzyczasie: daj mi pić, daj mi laptop, weź mi laptop, daj mi coś słodkiego, daj mi ładowarkę, głodny jestem kiedy obiad??) Potem czas zaczyna przyspieszać, ze szkoły wraca kolejna pociecha, niebawem budzi się także dwulatka. I tu już zaczyna się survival. Przebrać, siku , pić. Oboje głodni. W ostateczności daje jednocześnie i wspomagam oboje, karmiąc. Jeśli coś o stałej konsystencji to Miłosz ćwiczy jedzenie samodzielne, z różnym skutkiem. :-) Ideałem jest sytuacja, w której siostra budzi się już po posiłku Miłosza, wtedy istnieje realna szansa, że ja też zaliczyłam obiad, jeśli nie, no to cóż, życie :-D Potem to już spacer, Miłosz na swych nogach, siostra pędzi przed nim. A potem to już ciężko się połapać , zadanie, kolacja, kąpiel itd. Ale, ale.. rano gdy to wszystko się rozkręca, jeszcze pomału, zapisuje pełna kartkę zadań na wieczór, kiedy dzieci pójdą spać i już w spokoju sobie zrobię to czy tamto.. Już widzę się oczami wyobraźni jak to wszystko odhaczam i spełniona kładę się spać. Co wieczór na wpół przytomna spoglądam na tą kartkę myśląc; przecież to nic pilnego, nie wysiedzę już ani minuty, padam na twarz, jutro na pewno się uda ...
poniedziałek, 13 czerwca 2016
Dzień jak codzień
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zostaw dobre słówko:-)