wtorek, 6 sierpnia 2013

Kolejna operacja..

W ostatnich dniach świadomość nadejścia tej chwili przytłaczała naszą psychikę swoją nieuchronnością niczym walec drogowy..
Nerwy, wątpliwości, wahania dały się nam trochę we znaki..
W efekcie wpis ten powstał już "po wszystkim", gdyż wcześniej nikt nie miał czasu ani głowy żeby coś sklecić....
W niedzielę pakowanie już od popołudnia, w poniedziałek rano wyjazd, zamiast czterech- sześć godzin jazdy  (nadprogramowe postoje na siku, kupkę itp), dwie czekania w kolejce, w końcu wizyta kontrolna przed operacją.
 Miły już wtedy słaniał się na nóżkach, łypał oczkami i non stop mówił: "spaać, błagam.."
Po wizycie zakwaterowanie w szpitalu i solidna obiadokolacja po drodze, bo następnego dnia zabieg a przed zabiegiem, standardowo trzeba być na czczo..
Od rana wszyscy lekko poddenerwowani.
Dla rozładowania emocji najlepsze jest chodzenie.. ;-P
Miły aż był mokry..niewątpliwie miała w tym swój niechlubny udział aura - było gorąco jak w piekarniku, w dodatku słońce paliło nam wprost w okno naszego pokoju..nawet otwieranie drzwi na korytarz nie przyniosło skutku-owszem, wywołało podmuchy powietrza, ale kojarzyło się one raczej z farelką..
O 10:26 nastała najgorsza dla nas wszystkich chwila i Miły został zabrany na zabieg..
Taka chwila, mimo iż wiadomo, że nie jest to operacja od której zależy życie zawsze jest najcięższa dla wszystkich..
Przygotowywaliśmy na nią Miłego już od dobrych kilku dni, tłumacząc mu żeby się nie bał gdy zostanie zabrany od nas, że chwilę musi pobyć sam, wśród obcych osób..
Jednak teoria teorią, a w praktyce zawsze jest inaczej, zwłaszcza jeśli jest się 7-latkiem.. :-S
Krzyk i płacz dziecka, bezsilność z drugiej strony i świadomość, że to jednak konieczne dla jego dobra zamieniają psychikę rodzica w emocjonalny poligon doświadczalny..
W tym momencie nastąpił paradoks czasu - oczekiwanie wydawało nam się wiecznością, choć operacja trwała godzinę. Jeszcze bardziej czas dłużył nam się w oczekiwaniu aż Miły się obudzi, a potem, aż dojdzie do siebie po narkozie (był bardzo słaby i sporo wymiotował. Doszedł do siebie dopiero koło 16 ej.
Jak przystało na twardziela ani nie zapłakał po zabiegu...
Na razie zdjęćka z dzisiejszego obfitującego w emocje dnia..



1 komentarz:

  1. buziaki dzielny Miłoszku. Teraz już będzie tylko lepiej :)

    gorące pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń

zostaw dobre słówko:-)