piątek, 17 lipca 2015

9te urodziny

Miłoszek skończył 9 lat. W tym roku nie mam żadnych szczególnych przemyśleń dotyczących chociażby nieubłagalnie upływającego czasu,  czy tego,  czego Miloszek nadal nie potrafi zrobić . Pomału dochodzę do wniosku, że chcąc czy nie,  człowiek  do wszystkiego się przyzwyczaja 
 i w pewnym momencie przestaje rozumieć współczujące spojrzenia w sklepie czy w kolejce. Niepełnosprawność zostaje oswojona. Dla nas stała się codziennością tak zwyczajną, że nie myślimy o niej na co dzień.  Zaprogramowani na podnoszenie, przesadzanie, przekręcanie na drugi bok, sadzanie na toaletę, pomoc w jedzeniu , nauce, zabawie, chodzeniu i wielu innych codziennych czynnościach. Stało się to dla nas tak powszednie, że nie zastanawiamy się ile siły czy czasu to pochłania i co by było gdybyśmy byli "normalną"  rodziną. Nie zwykliśmy także narzekać ile to dzieci pochłaniają energii i że  człowiek  nie ma na nic czasu. Dla nas opieka nad zdrowym dzieckiem to wakacje pod palmami. Mamy przecież porównanie. ..
Mimo, iż Miły jest coraz cięższy i bywa trudno, cieszymy się, że dodatkowo nie choruje, można z nim o wszystkim porozmawiać i ma świetne poczucie humoru. Jesteśmy szczęśliwi, że potrafi już w miarę samodzielnie jeść  i coraz lepiej pisze na komputerze, że coraz ładniej jeździ na rowerze.
 Marzenia oczywiście mamy...żeby sam potrafił usiąść i siedzieć, żeby sam potrafił się przemieszczać na wózku i w razie upadku umiał wesprzeć się na rękach chroniąc głowę...żeby był coraz bardziej samodzielny... oraz aby był szczęśliwy... Tego życzymy Mu w dniu jego dziewiątych urodzin☺



niedziela, 12 lipca 2015

Active summer weekend

Trudne zadanie przede mną, gdyż zaległości na blogu mamy niemałe. A ja postawiłam sobie za cel streścić je wszystkie w jednym poście. ☺
Rok szkolny Miły zakończył  z dobrym wynikiem, mimo iż zdajemy sobie sprawę, że jeżeli chcemy aby nadążał za rowieśnikami to musimy bardzo, ale to bardzo dużo pracować. Nie wszystko zależy od nas, ale to co można postaramy się nadrobić.
Początek wakacji rozpoczęliśmy turnusem rehabilitacyjnym w Filii. Miłosz ćwiczył ile sił.  
 Na każdym kroku udowadniając swoja pracowitość i wytrwałość. Jego zajęcia składały się z 2,5 godzinnych ćwiczeń w kombinezonie Dunag , 1 godziny zajęć z Integracji Sensorycznej
oraz 1 godziny terapii ręki. W niedzielę miał także hipoterapię.




 O ile Miły miał sporo aktywności, o tyle my raczej byliśmy nieco zastani , gdyż byłam z moja trójcą sama, więc trudno było się gdziekolwiek wybrać z dziewczynką na rękach i Dziobakiem w wózku☺. Na szczęście  w pierwszy weekend odwiedził nas tata więc chłopcy wybrali sie na basen i całoroczny tor saneczkowy na Dębowcu. Ja z Gutikiem zostałyśmy niestety bo była przeziębiona. .. W kolejnym tygodniu Miły pięknie ćwiczył i w dniu wyjazdu postanowiliśmy jeszcze wybrać się na Szyndzielnię całą rodziną.  Wyjazd kolejką linową i pożywienie się w schronisku na Szyndzielni nie wystarczyły. Postanowiliśmy na tym nie poprzestać i wyruszyć na Klimczoka...(1117 m n.p.m.) – szczyt górski w północno-wschodniej części Pasma Baraniej Góry w Beskidzie Śląskim. Przebiega przezeń granica administracyjna Bielska-Białej i stąd szczyt Klimczoka jest najwyższym punktem tego miasta. Przez szczyt biegnie też historyczna granica pomiędzy Śląskiem i Małopolską.)  
Miły co prawda w Kimbie Cros ale nie zmienia to faktu,  że jego ciężar to 35kg ... Już na początku tej trudnej trasy ogarnęło mnie zwątpienie czy wyjście to ma sens...Jednakże dopingowana przez męża dzielnie i z uśmiechem wpychającego wózek z Miłoszem po mega kamieniach pod górę wspinałam się z Jagódką na rękach skupiona na każdym kroku. Być może gdybym wiedziała,  że do celu jest około 3km a nie jak ocenił mąż "jakiś kilometr" zrezygnowałabym, stanowczo nakazując to reszcie rodziny... Cóż nie wiedziałam☺ W trakcie drogi ogarnęło mnie jeszcze zwątpienie, gdy niesiona przeze mnie córcia usunęła stając się jeszcze cięższa niż jej 12 kilo☺ spoglądając się jednak na Miłosza i tatę który z zapałem pcha wózek dochodziłam do wniosku, że nie mogę narzekać... Trudno powiedzieć ile zajęła nam droga w górę. .. Na początku nawet o zdjęciach nie myślałam tak byłam skoncentrowana na pokonaniu trasy bez uszczerbku na zdrowiu, swoim i niesionej dzidzi☺ Myślę, że jakieś 1,5 godziny... Dla porównania droga powrotna zajęła nam 45 minut... Dotarliśmy do celu zmęczeni, ale bardzo zadowoleni. Widok piękny a pokonanie trasy daje ogromną satysfakcję,  nie do opisania.  Uświadamia jaka siła tkwi w środku i mimo ogromnego wysiłku fizycznego, pozwala się zrelaksować gdyż nie myśli się o niczym innym tylko jak postawić nogę na kamieniach, żeby się nie potknąć i o tym żeby dojść do celu. Wszystkie pozostałe problemy zostają w tyle. Dotarliśmy w komplecie mama, tata, Niko o własnych  siłach oraz śpiąca na moim ramieniu dzidzia i Miłek na wózku, który twierdził, że jest najbardziej zmęczony, głodny i spragniony. Mimo że przed drogą zjadł hod doga , łaskawie zostawiając tacie listek salaty, wszamał też pół kilo  czereśni a w drodze wypił nam większość wody:-) Po około 40 minutowym odpoczynku na górze (który zleciał w mgnieniu oka) musieliśmy pokonać te sama trasę w dół. Tu było łatwiej minusem było tylko to, że musieliśmy się spieszyć żeby nie odjechała nas kolejka z Szyndzielni ☺ Ogólnie rzecz biorąc była to bardzo udana wyprawa. Pokonaliśmy samych siebie.. Zadziwiliśmy się, że mamy tyle siły... śmiejemy się, że to był taki sprawdzian bo we wrześniu wyruszamy na Śnieżkę ;-) :-)